BOSKIE ŚWIATŁO
Motto: „Ujrzeli gwiazdy i podążyli za nimi”
z: Papyrus-Codex Bodmer V
Ucieleśniony duch, boski blask, element jednoczący niebiańskie i ziemskie rzeczy świata, moc sprawcza ustanawiająca wszelki byt cielesny – tak pisali o świetle średniowieczni teologowie, kształtując w ten sposób utrzymujący się przez wieki pogląd na boską naturę światła, lub przynajmniej na jego bliski związek z „prawdziwą Światłością” czy w końcu – w miarę odkrywania tajników natury i ujmowania w formuły praw przyrody – na chociażby odniesienia do duchowości, wynikające w sposób naturalny z wielowiekowej historii znaczenia słowa „światło”. Światło posiada w przyrodzie pozycję uprzywilejowaną. Wynika to z jego fizycznych właściwości, a także z roli, jaką odgrywa w życiu człowieka. I nie chodzi tutaj wyłącznie o to, że dzięki światłu widzimy, ale o zaspokojenie zadziwiającej potrzeby, jaką wykazuje istota ludzka, a mianowicie potrzeby obcowania z poetycką stroną egzystencji, w czym światło odgrywa rolę centralną. Sam fakt widzenia sprawia, że zakres naszych doznań jest znacznie szerszy niż gdybyśmy żyli pogrążeni w mroku – możemy podziwiać urodę świata, a gama naszych nastrojów jest szeroka i bogata w kolorystyczne niuanse. Co więcej, nasz język staje się dużo bogatszy, bo – wyrywając się z drętwoty ograniczonego słownictwa – tworzy metafory związane z widzeniem, czyli z tym, co się nam jawi, z jawą. Poetycka natura człowieka i jego natura religijna są sobie bardzo bliskie, a nawet – myślę – tożsame.
Od lat głoszę „herezję”, że każdy dobry wiersz (obojętne na jaki temat, nawet ten z tzw. obrazoburczych), a więc każdy dobry wiersz (w odróżnieniu od tych kiepskich) jest wierszem religijnym. Ku zdumieniu być może wielu ludzi okazuje się, że największy fizyk wszechczasów, Izaak Newton, kładł znak równości między nauką i religią. Jeśli głębiej się nad tym zastanowić, przeświadczenie Newtona nie przeczy szczególnie bliskiemu powinowactwu religii i poezji, bo poezja, podobnie do nauki, stara się usystematyzować – poprzez nazywanie – otaczający nas chaos. Swojemu przekonaniu Newton dawał wyraz poprzez wieloletnie studiowanie Biblii i próby złamania jej kodu. Traktował bowiem Biblię jako zakodowane Słowo Boże, siebie zaś uważał za tego, który jest powołany do odszyfrowania ukrytych w świętej Księdze znaczeń. Zajmował się również astrologią, ale po latach studiów doszedł do wniosku, że astrologii nie można nazwać nauką i nie da się z niej niczego sensownego wycisnąć. Biblia natomiast w jego opinii jest dokumentem niezmiernie wartościowym, słowem Stwórcy Wszechświata. Na podstawie żmudnych studiów biblijnych Newton spisał swoją „przepowiednię” dla świata, czyli to, co genialny fizyk mógł z Biblii, traktowanej jako tekst naukowy, odczytać. Niektóre z przyszłych zdarzeń przewidzianych przez Newtona, a dokładniej – zapowiedzianych przez Biblię, a zinterpretowanych przez Sir Izaaka – już miały miejsce. Co ciekawe, przyszłość świata, wywnioskowana drogą matematycznych kalkulacji prowadzonych na tekście Biblii, jest bliska treści przepowiedni Nostradamusa. Izaak Newton „łamiąc” kod biblijny opisał także pojawienie się Antychrysta, który zwiedzie ludzi co do swojej natury i objąwszy bardzo ważne stanowisko w sferach kierujących losami świata zapoczątkuje nasz upadek i doprowadzi do Armagedonu.
Zanim nadejdą czasy antychrysta (może już są?) cieszymy się myślą, że oto znowu będziemy obchodzić kolejną rocznicę przyjścia na świat Zbawiciela. Jak się łatwo można domyślić, Nowonarodzonemu towarzyszyło zadziwiające światło. Na jednym z najpopularniejszych obrazów dotyczących świąt Bożego Narodzenia, a przedstawiającym Trzech Mędrców adorujących Dzieciątko w stajence, widzimy znak świetlny na niebie, który towarzyszył narodzinom Jezusa. „Gwiazda Giotta”, nazwana tak od nazwiska średniowiecznego malarza (Giotto di Bondone), autora fresku na ścianie kaplicy w Padwie – piękna gwiazda z długim, świetlnym ogonem – była przez długi czas brana za kometę Halleya. Przemawiał za tym jej wygląd, chociaż z drugiej strony było wiadome, że pojawienie się komety na niebie zwiastuje niedobre wydarzenia, a przecież zapowiadane przyjście na świat niezwyczajnego Króla było wielce radosną nowiną. Dla badaczy fenomenu Gwiazdy Betlejemskiej ważnym punktem odniesienia była także data śmierci Heroda Wielkiego (4 r. przed Chr.), który, jak wiemy, zmarł niedługo po narodzinach Jezusa. Tym samym wykluczonych zostało parę hipotetycznych interpretacji zjawiska astronomicznego towarzyszącego przyjściu na świat Zbawiciela. Wątpliwości co do tego, czy Gwiazda Betlejemska była kometą Halleya czy nie, zostały koniec końców rozwiane i to na niekorzyść komety. Jednakowoż w Roku Pańskim1301 Giotto był świadkiem przelotu komety Halleya przez nocne niebo i pozostając pod urokiem obserwowanego zjawiska namalował nad stajenką słynną gwiazdę z warkoczem, gwiazdę Giotta.
W czasie przyjścia Jezusa na świat kometa Halleya nie była z Ziemi widoczna – zbliżyła się do naszej planety w 12. roku przed Chr., tj. około 7 lat przed narodzinami Jezusa. Chrystus urodził się bowiem… w 5. roku przed Chrystusem. Ta zaskakująca data bierze się stąd, że Dionizy Mały, mnich i ojciec Kościoła, który wprowadził nowy sposób datowania – od narodzin Chrystusa (AD = Roku Pańskiego) – pomylił się o około 6-7 lat. Konkludując, możemy powiedzieć, że Gwiazda Betlejemska nie była kometą Halleya, chociaż Giotto istotnie namalował tę kometę nad stajenką, ale – z drugiej strony – znak świetlny na niebie, odczytany przez Magów, tj. biegłych w astronomii uczonych kapłanów z Babilonu lub Persji, jako zapowiedź narodzin króla żydowskiego, wyglądał bardzo podobnie. Co zatem widziano?
Po latach badań astronomowie doszli do wniosku, że narodzinom Jezusa towarzyszyła niezwykle rzadka potrójna koniunkcja (widziana przez nas jako zbliżenie się do siebie na nieboskłonie) Jowisza i Saturna. Trzy koniunkcje następujące po sobie w krótkich odstępach czasu miały miejsce w 7. roku przed Chr. Pierwsza w połowie marca, następna na początku kwietnia, a trzecia, tzw. wielka koniunkcja, zdarzyła się 15 września. Tego dnia planety Jowisz i Saturn wzeszły równocześnie na wieczornym niebie w odległości ok. 1 stopnia i zaczęły wspólną wędrówkę po nieboskłonie. Były widoczne przez całą noc, a odległość między nimi malała wraz z przemierzaniem nieba aż do zlania się obu planet. Towarzyszył im ogon świetlny, który nie był warkoczem komety, ale najprawdopodobniej było to tzw. światło zodiakalne, obserwowane czasem z południowej szerokości geograficznej. Jest to światło słoneczne odbite od cząstek pyłu kosmicznego, pojawiające się na niebie w postaci stożka świetlnego. Zatem wieczorem 15 września 7. roku przed Chr. pojawił się na niebie zdumiewający obiekt: dwie jasne „gwiazdy” (planety Jowisz i Saturn) „umieszczone” na wierzchołku świetlnego stożka zaczęły przesuwać się po nieboskłonie, a rozlane światło podstawy tego stożka wskazywało dokładnie kierunek, w którym powinni się udać Trzej Królowie.
Co prawda Ewangelia wg świętego Mateusza mówi o jednej gwieździe („A oto gwiazda, którą widzieli na wschodzie, szła przed nimi, aż zatrzymała się nad miejscem, gdzie było dziecię”), ale po pierwsze, planety były bardzo blisko siebie i można je było ostatecznie uznać za jeden obiekt, po drugie, odnaleziono starsze źródło, a mianowicie tzw. Papyrus-Codex Bodmer V (obecnie w bibliotece watykańskiej), który powiada: „ […] ujrzeli gwiazdy i podążyli za nimi”. Według najnowszych naukowych ustaleń data narodzin Jezusa przypada na marzec 5. r. p. Chr., a potrójna koniunkcja Jowisza i Saturna była tym zjawiskiem, które „postawiło na nogi” perskich znawców astronomii. Z zapartym tchem obserwowali niebo czekając na wyraźny znak i doczekali się – w dwa lata od koniunkcji, w marcu 5. r. p. Chr., wybuchła na niebie tzw. nowa, której pojawienie się i dwu i pół letnie trwanie zostało bardzo dokładnie udokumentowane przez Chińczyków. „Nowa” jest nową gwiazdą, która powstaje z gwiazdy starej, niewidocznej z ziemi, przez wybuch termojądrowy o takiej sile, że gwiazda , której „nie było” rozbłyska nagle bardzo silnym światłem. Dla Trzech Króli był to znak, że mają ruszyć w drogę. Wyruszywszy gdzieś z Mezopotamii dotarli Mędrcy do Jerozolimy. Tam, jak wiemy, odwiedzili króla Heroda, a następnie, idąc za światłem, dotarli do oddalonego o 10 km w kierunku południowym Betlejem. Było to w maju, może w czerwcu w 5. roku przed chrześcijańską erą.
Noc z 24 na 25 grudnia jest umowną datą narodzin Chrystusa. W naszym klimacie mamy wtedy zimę i jeśli pogoda nie spłata figla, ziemia, otulona śniegiem, jest pogrążona w srebrnej ciszy, a na ciemnym niebie błyszczą niezliczone gwiazdy. Wychylmy się w tę świętą, wigilijną noc ku światłu, ku niebieskim sferom. „Ujrzeli gwiazdy i podążyli za nimi” – pójdźmy wszyscy do stajenki, do Jezusa i Panienki. Prowadzi nas Światło.
Mira Kuś
*) obraz-fresk: Giotto di Bondone, Pokłon Trzech Król,i Kaplica Scrovegnich
Można także przeczytać w krakowskich „Wiadomościach” z grudnia 2012