Były grypy, były

 

Zanim zapłoną nasze biblioteki
 
mal. Phil Greenwood, Blossom
 
Kilkadziesiąt lat temu, nie pamiętam dokładnie który to mógł być rok, ale wydaje mi się, że były to wczesne lata sześćdziesiąte, panowała w Polsce epidemia grypy. Ludzie chorowali masowo, całymi rodzinami. Jeśli w domu mieszkały cztery osoby, to cztery chorowały, jeśli sześć osób- sześć nie podnosiło się z łóżek. Tak, ludzie leżeli –chcieli czy nie chcieli– bo grypa była tak uciążliwa, że odejmowała chorującym siły. W mojej rodzinnej miejscowości chorowało ok. 75% mieszkańców. Szkoły były zamknięte, urzędy nieczynne, na sklepie wisiała kłódka, bo sprzedawczyni dochodząca z sąsiedniej miejscowości była chora, puste obejścia domostw zalegała cisza (był to okres zimowy i nawet ci jeszcze zdrowi siedzieli w domach, jedynie co jakiś czas wychodzili na dwór, aby doglądnąć inwentarza w stajniach i oborach).

Ośrodki zdrowia natomiast pracowały pełną parą! Od godziny 6 rano do 22 wieczorem! Mało tego, lekarze (dzisiaj nazywają się rodzinnymi) nawet nocą jeździli do chorych, gdy zaszła taka potrzeba. Śp. doktor Matuszewski, nasz gminny lekarz, prawie nie sypiał. Ówczesna polska służba zdrowia stanęła na wysokości zadania: ofiarnie niosła pacjentom pomoc całą dobę i wychodziła naprzeciw ich potrzebom. Moja śp. Mama, miejscowa nauczycielka, ukończyła swego czasu kurs pierwszej pomocy medycznej, coś w rodzaju późniejszego liceum medycznego, dzięki czemu we wsi wreszcie był ktoś, kto potrafił pacjentowi pomóc nim ten dotarł do lekarza; ktoś, kto miał wyposażoną apteczkę i fachowo oczyścił oraz opatrzył ranę, zrobił zlecony przez lekarza zastrzyk, unieruchomił złamaną kończynę, dał środek przeciwbólowy itp. W okresie rzeczonej epidemii Mama oprócz zajęć w szkole biegała do ciężej chorych, u których rozwinęły się bakteryjne nadkażenia i trzeba było chorobę potraktować antybiotykiem w strzykawce. Po powrocie do domu Mama myła się w gorącej wodzie z mydłem a wierzchnią odzież zawieszała poza mieszkaniem, na kołku w sieni. Pamiętam, że w czasie epidemii zmarł jeden lub dwu mieszkańców wsi. Byli to ludzie wiekowi i już schorowani, którzy nie przetrzymali dodatkowego obciążenia organizmu ciężką grypą. Ksiądz proboszcz śp. Józef Rokita (tak, los bywa przewrotny) także trwał na posterunku, mimo że kościół był nieogrzewany, a zimy w tamtych czasach były prawdziwymi zimami.

To dopiero była epidemia! Ponad 6 mln Polaków położyło się do łóżka! Kaszlało, pluło, rzęziło i gorączkowało. A jednak wspominam tę epidemię z rozrzewnieniem. I nie akurat dlatego, że byłam wtedy młodziutka.
 
This entry was posted in Moi przodkowie, Varia and tagged , . Bookmark the permalink.

Comments are closed.