Zanim zapłoną nasze biblioteki
Z Codziennika
Ale wszelkie „za” i „przeciw”, wszelkie spory o sformułowania takie a nie inne, czy też o „przydzielenie” pewnych tematów z fizyki programom nauczania chemii lub geografii, czymże są w obliczu wiedzy, talentów i pracowitości nauczyciela! Podstawa czy podręcznik mogą być kiepskie, a uczniowie i tak będą świetnie wyedukowani, albo podstawa znakomita, a uczniowie nadal „jak tabaka w rogu”. Koniec końców wszystko bowiem zależy od nauczyciela (no i od ucznia, który jednak musi wykazać minimum dobrej woli oraz być systematycznym w nauce).
Miałam wielkie szczęście, że w podstawówce i w liceum uczyła mnie w większości ostatnia generacja tzw. nauczycieli przedwojennych: bardzo dobrze wykształconych, solidnych, pracowitych, sprawiedliwych; część z nich była obdarzona prawdziwymi talentami dydaktycznymi.
W VIII klasie, tzn. klasie pierwszej liceum ogólnokształcącego, fizyki nauczał mnie śp. profesor Józef Szajna. Kiedy moja klasa weszła do pracowni fizycznej na pierwszą lekcję, uczniom opadły szczęki ze zdziwienia: na każdym stole laboratoryjnym, a było ich kilkanaście, stały –czekając na nas– ustawione do doświadczenia sprzęty. Podzieleni na trójki zasiedliśmy przy stołach, każda trójka przy jednym zestawie. Na tablicy zaś widniał wypisany temat lekcji.
Mnie to nie zdziwiło, bo w mojej podstawówce taki sposób nauczania fizyki (wprowadzony przez mojego Tatę) był praktykowany od momentu, gdy staraniem moich Rodziców i sołtysa organizującego pomoc mieszkańców wsi przy budowie powstała nowa, obszerna szkoła, z dobrze wyposażonymi: salą gimnastyczną, pracownią fizyczną i pracownią chemiczną.
A więc na tablicy był wypisany temat, uczniowie zaś mieli przeprowadzić zadane doświadczenie, zapisać wyniki pomiarów i wyciągnąć wnioski. Następnie jeden z uczniów był wywoływany do tablicy i przy pomocy nauczyciela musiał, tak, musiał, dojść do wzoru matematycznego opisującego to, co w doświadczeniu odkrył. I nie było: „Siadaj, tumanie!”, albo „No, nie dasz rady, to może Kowalska podejdzie do tablicy” –nawet najmniej lotny uczeń, wspierany przez Profesora, dłużej lub krócej stercząc przy tablicy, zawsze w końcu dobrnął do wzoru. Nie muszę dodawać, że zapamiętał go na całe życie (wspomnienia ze zjazdów wychowanków Liceum), ba, często z pełnym zrozumieniem opisywanego zjawiska.
Podobnie wyglądały lekcje chemii w pracowni chemicznej, w której królowała pani profesor Zofia Sołtysikowa, równie skuteczna, co profesor Szajna.
*
fot. Loes Heerink, Widok z mostu na drogę
Także patrz: Tłumacz poezji jest jak (…)