Zanim zapłoną nasze biblioteki
Europa wraz z jej kulturą, sztuką, tradycją i nauką ginie. Ginie za sprawą kilkuset właścicieli świata, którzy ograbili ludzkość i teraz spełniają swoje psychopatyczne fantazje w przekonaniu o własnej wyższości nad „ludzkim robactwem”. „Robactwo” to jest im potrzebne wyłącznie w charakterze pracujących niewolników i gawiedzi podziwiającej pana czy na rozkaz rozpaczającej i tonącej w łzach po jego śmierci. To współcześni Neronowie, Hitlerzy, Stalinowie i pomniejsi łajdacy. Przyklaskują im –jak to celnie nazwała ulica– kapciowi, którzy za kąsek z pańskiego stołu robią „rewolucje”, ostrzegają świat przed „zagrożeniem” dla wolności i są „męczennikami” powszechnej, dobrej sprawy: równość, wolność, braterstwo. Nie szczędząc siebie, od lat wprowadzają nowy ład, nawet –jak upalone „dzieci kwiaty”—poświęcając swoje zdrowie i mózgi.
Im większa degrengolada społeczeństw i im większy chaos przesiedleńczy- tym lepiej! Tym łatwiej będzie zrealizować fantazje i „uszczęśliwić” tych, którym uda się tę „łaskę pańską” przeżyć.
Lecz niewdzięczny „ludzki motłoch”, dziś szczególnie butny, nie pozwala –ze względu na swoje „kołtuństwo i ciemnotę”– zepchnąć się do czasów Bizancjum i bredzi o „teoriach spiskowych”,albo o „internetowych faktach” (niczym wariat o wągliku i ukrytych więzieniach w Klewkach), kurczowo trzymając się osiągnięć cywilizacji, nauki i przez wieki wypracowanych moralnych zwyczajów, zapisanych w kodeksach prawnych, nie mówiąc już o stale aktualnym Dekalogu.
Zapewne dlatego Dekalog działa na tzw. elitę finansową jak płachta na byka, a chrześcijaństwo jest obecnie najbardziej uciśnioną religią świata. Starożytna Grecja, Rzym oraz rozkwitła tam religia Chrystusowa jest kolebką naszej cywilizacji, co rozumie każdy myślący człowiek, niezależnie czy jest chrześcijaninem, czy też jest religijnie obojętny.
Jeszcze ok.10 lat temu Wielka Brytania także to rozumiała i pragnąc podkreślić swoją przynależność do krajów rozwiniętych pokazała w swojej telewizji znakomity reality show pt. „Monastery” (Klasztor). Zachęcałam do jego oglądnięcia na łamach ówczesnego „Znaku” (w Polsce był wtedy dostępny jeden z popularnych telewizyjnych kanałów brytyjskich; nie wiedzieć czemu –chociaż może i „wiedzieć”—Krajowa Rada Telewizji postanowiła zamknąć go dla polskich widzów). Dzisiaj pokazanie „Monastery” na angielskiej antenie telewizyjnej graniczyłoby z cudem.
Wspominam tutaj akurat cykl „Monastery”, bo przyglądając się bezpardonowym usiłowaniom zepchnięcia Europy w cywilizacyjne mroki, coraz bardziej widoczna staje się pozytywna rola Europy Środkowej a w szczególności chrześcijańskiej Polski, którą to rolę państwa tego regionu mają do odegrania w ratowaniu naszych społeczeństw. Polskie przywiązanie do tradycji, wiary, obrzędów, nawet tzw. pop-katolicyzm mają obecnie ogromną rolę do spełnienia—ochronę tysiącletniej kultury i cywilizacji oraz powszechny do nich dostęp. Czy staniemy murem w ich obronie? Mam nadzieję, bo przecież nawet zacietrzewiony leming woli mieć np. wycinany wyrostek na stole operacyjnym w aseptycznej sali niż wyjmowany z trzewi za pomocą zwykłego noża i „zaszywany” przez przyżeganie ogniem, nieprawdaż?
*
REALITY SHOW W KLASZTORZE
Chociaż połączenie słów “szlachetny” i “Big Brother” wydaje się pomysłem karkołomnym, to jednak Klasztor („Monastery”) emitowany właśnie przez BBC Prime (z polskimi napisami) jest jak najbardziej szlachetną wersją „Big Brothera”. W świecie, którego napędza reklama i w którym bez reklamy się ginie, również Kościół Katolicki usiłuje znaleźć swoją szansę. Lecz nowoczesne nowinki techniczne i innowacje oraz reklama, w materii tak delikatnej jak duchowość człowieka, są narzędziem zbyt topornym i najczęściej wyrządzają szkodę lub, w najlepszym wypadku, wywołują śmiech (np. „nowoczesna” linia telefoniczna z automatyczną słuchalnicą). Okazuje się jednak, że nawet tak niebezpieczne urządzenie, jakim jest telewizja, w rękach inteligentnych fachowców zamienia się w narzędzie lekkie i subtelne, które potrafi wykreować takież obrazy, jednocześnie wzbudzając zainteresowanie widza.
Otóż angielska telewizja BBC rzuciła wyzwanie, które podjęli benedyktyni z opactwa Worth Abbey: zgodzili się na przyjęcie do klasztoru pięciu świeckich mężczyzn i przeprowadzenie ich przez 40 dni i nocy według reguły św. Benedykta, po to, aby w tej duchowej podróży mogli oni sprawdzić czy stare wartości wyznawane przez mnichów jeszcze coś znaczą dla współczesnej generacji. Ochotników starannie wyselekcjonowano spośród bardzo wielkiej liczby osób. Najmłodszy z nich, Tony, ma 29 lat, od pierwszego dnia deklaruje swój ateizm, jest niepijącym alkoholikiem, specjalistą od reklamy, który, zwolniony z pracy z agencji reklamowej, uruchamia właśnie nowy chat erotyczny. Najstarszy Peter, powyżej pięćdziesiątki, jest poetą i nauczycielem z Bristolu, jedynym żonatym. Pozostała trójka to: Garry, malarz z Belfastu, po kilku więziennych odsiadkach, Anthoney, bardzo dobrze zarabiający pracoholik z wydawnictwa prawniczego z Londynu i Nick, były mieszkaniec-gość klasztoru buddyjskiego, obecnie studiujący buddyzm w Cambridge.
Reguła św. Benedykta nie należy do reguł najcięższych, wymaga od mnichów przede wszystkim pokory, posłuszeństwa i przestrzegania godzin zupełnej ciszy. Metanoia czyli codzienne nawracanie się obejmuje między innymi pięciokrotne uczestnictwo w modlitwie liturgicznej, codzienną medytacyjną lekturę Biblii i jej komentarzy, rozmaite ćwiczenia ascetyczne mające na celu oczyszczenie człowieka z grzechu, w tym wczesne wstawanie i przestrzeganie godzin ciszy nocnej. Benedyktyn na całe życie wybiera jedną wspólnotę zakonną, w której przeżywa nie tylko swoją samotność, ale równie mocno pielęgnuje więź z braćmi poprzez wspólną modlitwę i wspólną pracę, opactwo bowiem stanowi społeczność samowystarczalną, utrzymującą się z własnej pracy a także niosącą pomoc potrzebującym.
Jak piątka silnych i odważnych mężczyzn poradzi sobie z takimi wymaganiami? Już od pierwszego odcinka programu widzimy, że chociaż niesubordynacja i uleganie pokusom, jak chociażby niedozwolony wypad do pobliskiego sklepu po czekoladę, stanowią dla naszych bohaterów duży problem, to największym wyzwaniem okazuje się wytrzymanie paru godzin dziennie w ciszy, bez telefonów komórkowych, bez słuchawek w uszach, bez rozmów, bez wpatrywania się w ekran, za to –siłą rzeczy– wpatrując się w samego siebie. Towarzysząca temu frustracja i rodzące się konflikty są dyskretnie i powściągliwie moderowane przez opata, Christophera Jamisona, który tutaj jak gdyby gra rolę znanego nam Wielkiego Brata, robi to jednak nieporównanie lepiej– jest mądry i prawdziwy. Zresztą każdy z mnichów opiekujących się „nowicjuszami” okazuje się być osobowością niebanalną i interesującą.
Program, który miał być czymś w rodzaju rozrywkowego i modnego relity show i do którego po ostrym przesiewie wybrano piątkę zuchwałych, mocno zaskoczył nawet tych wyselekcjonowanych– nie spodziewali się, że „show”, który ma pokazywać przygody ducha i ludzkie zmaganie się z własnymi słabościami będzie wymagał tyle trudu, odwagi i psychicznej siły, że można by go zaliczyć raczej do programów dokumentalnych z gatunku sztuki przetrwania. W Wielkiej Brytanii nie bije rekordów popularności, niemniej zgromadził on przed ekranami telewizyjnymi swoją dość liczną publiczność. Klasztor zrobiony jest z wyczuciem, powściągliwością, ale i z nerwem, towarzyszącym dobrym kryminałom- jak mało która produkcja telewizyjna, wart jest obejrzenia.
*
Swoją drogą wszystkim nam przydałaby się ukończenie takiej „szkoły przetrwania”.
*
David Lachapelle, 2001, Death by hamburger
PS z dnia 16 kwietnia 2016
4 dni temu krakowska telewizja pokazała zdumiewające obrazki: oto grupa osiłków w granatowych uniformach wynosi (!) za drzwi paru starszych, dystyngowanych panów! Panowie krzyczą „Hańba!”, podczas gdy mięśniacy wynoszą ich z salki a to na rękach, jak niesie się do chrztu niemowlę, a to bez ceregieli za ręce i nogi, a nawet niczym małe dziecko przytulone do piersi, z głową na ramieniu „opiekuna”. Tak przyciśniętego do klaty ochroniarza (policjanta?), lecz hardo trzymającego głowę wysoko, ponad wygoloną czaszkę „niańki”, wynoszono Wernyhorę- starszego pana o pięknych, siwiuteńkich i bujnych, długich włosach, ubranego w elegancki garnitur z czarnego weluru. Wernyhora wynoszony przez służby za drzwi. Obrazek nie do zapomnienia.
Jak się dzisiaj dowiedziałam, byli to członkowie KPN (Wernyhora zaś to Janusz Fatyga- patrz internetowa Encyklopedia Solidarności), a rzecz miała miejsce w krakowskim sądzie. „Kolejne posiedzenie sądu, tym razem Sądu Okręgowego, ws. o masowe areszty 3 maja 1986 w Krakowie, wyznaczone na dzisiaj, 12 kwietnia 2016 roku, zakończyło się umorzeniem z powodu przedawnienia”– donosi w biuletynie KPN Ryszard Bocian, szef krakowskiego Oddziału.