Hejt

_images_IMG_3879Mira_Kuś_Świt_w_Ż_30X2014 (2)Świt nad Borówką, 30X 2014

Daleka jestem od popierania pomysłów, aby komukolwiek narzucać co ma pisać, jak komponować czy też co i w jakiej stylistyce ma malować. Od tego zawsze byli politycy i media będące ich „długim ramieniem”. Ale mam niezaprzeczalne prawo wyrazić swoją opinię na temat nie tylko wszelakich dzieł, ale i tego, co ich autorzy lub jakiekolwiek inne osoby publicznie mówią, robią, a także i tego, kiedy nabierają wody w usta, głuchną i ślepną, podczas gdy jako osoby rozpoznawalne w społeczeństwie czy w niektórych jego warstwach powinny zabrać głos, stając w obronie przyzwoitości i zdrowego rozsądku.
Jeszcze nie spotkałam osoby, w tym żadnego pisarza czy publicysty, która by twierdziła (pisała), że Polacy jako naród nigdy nie splamili się złym czynem. Mało tego, jest wręcz odwrotnie — np. ileż to o szlacheckich złych czynach wobec chłopów pańszczyźnianych pisał był ksiądz Skarga, pisało całe multum pisarzy „przerabianych” w szkołach, czy działacze oświatowi z kręgu Wincentego Witosa! Nie będę tłumaczyć, co oznacza „zły czyn”, bo wbrew temu, co od wielu lat niektórzy (w tym niektórzy pisarze) usiłują nam wmówić, wszyscy intuicyjnie wiemy, co oznacza Zło, podobnie jak wiemy czym jest Dobro. Pisząc „wiedzą wszyscy” mam na myśli Europejczyków, ludzi wywodzących się z naszej śródziemnomorsko- chrześcijańskiej kultury, w tej kulturze wzrastających, niezależnie od tego czy są chrześcijanami, czy nie – wpływy otoczenia, symbole religijne, tradycja, sztuka, zwyczaje odciskają się na naszej mentalności i psychice w silny sposób, czyniąc nasze odczuwanie podobnym, a doświadczenia życiowe w tym samym kręgu kulturowym w dużej mierze zrozumiałymi dla innych członków wspólnoty; również pojmowanie Zła jest dla nas jednakowe. Dlatego zaskakuje publiczne wygłoszenie stwierdzenia, że oto wymyśliliśmy sobie historię Polski jako kraju (…), który nie splamił się niczym złym w stosunku do swoich mniejszości (chodzi o niewolników, czyli chłopską nb. większość i mniejszości etniczne). Dalszą część oświadczenia przemilczę, bo właśnie dźwięczy mi w uszach hymn „Samoobrony”, też ogólnie znany. Nie dziwi mnie natomiast fakt, że pisarze nie czytają swoich kolegów, tych współczesnych i tych sprzed np. stu lat – to już taka przypadłość literacka, dotykająca dość duży odsetek ludzi piszących (przyczyny są dwie, ale o tym innym razem). Kiedy jednak, w dodatku jako osoba publiczna, bierzemy się do podsumowań historii Polski i formułowania kategorycznych wniosków, używając dla określenia Polaków rzeczowników, które śmiało można opisać przymiotnikami: zgniły, imperialistyczny, nazistowski itp., należy wcześniej dobrze postudiować nasze dzieje, naszych pisarzy, kaznodziejów, wybitnych publicystów, należy nauczyć się wyciągania wniosków i syntetyzowania wiedzy dla stworzenia prawdziwego obrazu z historycznego dystansu, należy też wybrać odpowiedni czas, odpowiedni kontekst, w którym wypowiedź wybrzmi w sposób nie zniekształcający naszego przekazu i być może odniesie zamierzony skutek, czyli, jak rozumiem, wzniesie pospolitego zjadacza chleba na wyższy poziom duchowy. W przeciwnym wypadku  rezolutny lud może nasze wystąpienie podsumować krótko: wypisz, wymaluj – relacja z plenum KC.
Jak Państwo do tej pory mieli sposobność zauważyć, raczej nie piszę o kolegach po piórze, bo jest mi niezręcznie krytykować innych, kiedy sama zajmuję się pisaniem. A jeśli już decyduję się na wymienienie kogoś z nazwiska, to w wypadku, gdy mam zamiar napisać coś dobrego o twórczości danej osoby. Teraz robię odstępstwo od tej reguły, bo zarząd Stowarzyszenia Pisarzy Polskich wystąpił z oficjalnym listem podobno popierającym przywołaną wyżej (we fragmencie) wypowiedź pisarki Olgi Tokarczuk, która zaskoczona nieprzychylnymi wpisami i tzw. hejtem (nie wiem — nie widziałam, nie czytałam) ze strony telewidzów i czytelników, poskarżyła się na swój los głównym mediom. Oficjalnie nie zostałam powiadomiona ani o tej inicjatywie Stowarzyszenia, ani o treści listu, podobnie jak i paru innych członków SPP, z którymi miałam okazję rozmawiać na ten temat. Fakt ten zmusił mnie do napisania tego, co powyżej i poniżej (bo w końcu nie wiem co „popieram” i czego „bronię”).
Kiepska kondycja naszego państwa, i to w sytuacji, gdy Europa jest usilnie destabilizowana, gdy w sąsiedztwie toczy się wojna, stawia przed nami nie lada wyzwania: Polacy dla swego ocalenia muszą zrozumieć, że po pierwsze, mamy kolosalny dług publiczny i jesteśmy zmuszeni do brania następnych kredytów unijnych, po drugie, czeka nas ogromny trud zbudowania mechanizmu państwowego od podstaw, tj. od tej przysłowiowej kupy kamieni, którą niedawno przywołał minister Sienkiewicz, dla zobrazowania stanu Polski. W takich okolicznościach, gdy należy się skupić na najważniejszych problemach kraju, a społeczeństwo przygotować do żmudnego trudu, także poprzez budzenie ducha, poczucia godności i wiary we własne siły, zarzucanie nam wyssanych z palca mordów etnicznych (nikt nie przeczy, że pojedyncze przypadki się zdarzały), miażdżenie innych krajów (robiliśmy straszne rzeczy) butem kolonizatora (?) itd., itp. jest –mówiąc kolokwialnie– dokopywaniem leżącemu. I nieważne czy jest to działanie z premedytacją, czy też jest wynikiem zaślepienia, nieobliczalności, nierozeznania rzeczywistości, owczego pędu i naśladowaniem przewodnika stada. Nieważne też (w ogólnym rozliczeniu) czy mówi to pani X, czy pisze pan Y. Ważne jest, że w pewnych kręgach zachowanie to powtarza się od dawna, uporczywie i w zasadzie może być traktowane jako recydywa. Jeśli więc komukolwiek w tym wypadku współczuję, to naszemu „hejtowanemu” narodowi.

This entry was posted in notki o literaturze i literatach, Varia and tagged , , , , . Bookmark the permalink.

Comments are closed.